Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/172

Ta strona została przepisana.

— Są to tylko proste przypuszczania bez wszelkiej rzeczywistej podstawy — wtrącił hrabia nie zmieniając z tonu.
— Przeciwnie panie hrabio, ja sam miałbym dla nich niejaką podstawę.
— Pan sam? — wykrzyknęła Eugenia z żywą ciekawością.
Juljusz przygryzł wargę. Nie przygotował się wcale na podobny zwrot rzeczy, jemu się zdawało, że młoda hrabianka będzie najstaranniej unikała wszelkiej wzmianki o zaklętym dworze, w którego ogrodzie dała się przecież podejrzeć z nienacka przed kilką dniami, a tymczasem ona sama naprowadziła rozmowę na ten przedmiot, i najmniejszego w ogóle nie objawiała zakłopotania.
— Zrobiłem pewno szczególniejsze spostrzeżenie! — przemówił po chwili Juljusz.
— Czy być może! — zawołała hrabina.
Hrabia gwałtownem poruszeniem przysunął się bliżej z swym fotelem.
— Przed trzema dniami spotkałem się oko w oko z strachem — ciągnął dalej Juljusz.
Vous vous moques, monsieur — zawołała hrabina.
— Mówię z najszczerszą prawdę
Hrabianka aż poskoczyła z ciekawości, a sam nawet hrabia nie mógł wielkiego ukryć zdziwienia.
— A zechceszże nam pan opowiedzieć całe to zdarzenie? — ozwała się hrabina.
— Najchętniej.