Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/174

Ta strona została przepisana.

Hrabianka nie spuszczała oczu, i najmniejszego nie objawiała pomieszania.
— Wtem? — zapytała z wybuchającą ciekawością
Juljusz ściągnął brwi nieznacznie wzruszył głową.
— Na zakręcie zdziczałego, opustoszałego szpaleru zarysował się jakiś cień wyraźny...
Hrabia podrzucił się w swem siedzeniu, hrabina głowę wychyliła naprzód, a hrabianka aż zatrzęsła się cała.
— Za chwilkę — ciągnął Juljusz, nie spuszczając oka z Eugenii — pojawiła się jakaś postać....
— Strach? — krzyknęła hrabianka.
— Strach, ale w najpowabniejszej pod słońcem postaci....
— W postaci młodej, ładnej dziewczyny zapewne? — dorzuciła hrabina domyślnie.
Juljusz skinął tylko głową zamiast odpowidzi, bo dziwny spokój, niewytłumaczona swoboda hrabianki, mieszały mu wszystkie szyki. A przecież im baczniej i pilniej przypatrywał się jej twarzy, tem silniejszego nabierał przekonania, że ona a nie kto inny była owem szczególnem zjawiskiem w pustym ogrodzie.
— Więc po prostu była to jakaś nimfa.... — ozwała się hrabina.
— Jakaś urocza Sylfida — dorzuciła hrabianka z uśmiechem.
Hrabia zmarszczył czoło i nic nie mówił.
Juljusz zabrał głos na nowo nie bez pewnego zakłopotania.
— W samej rzeczy mogła rościć sobie prawo do