Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/177

Ta strona została przepisana.

wesoło: — Zaczynam tedy! Zjawisko pana Juljusza należy do najpowszedniejszych na świecie. Jestto prosta tylko ułuda. Pan jesteś trochę poeta, marzyciel, fantasta, panie Juljuszu — ciągnęła prędko zwracając się do młodzieńca — to też zaglądając do opuszczonego ogrodu, uzupełniłeś rzeczywisty widok tworami fantazji złudzeniami bujnej imaginacji. Zdało się ci że brakuje tej ustroni tylko jakiejś nimfy, dryady, najady, rusałki, a urzeczywistniłby ci jedną z owych czarodziejskich dziedzin, jeden z owych zaczarowanych ogrodów starożytnych zamków średniowiecznych w wcale nie czarujących powieściach rycerskich, i otoż nagle staje się co pragnąłeś, pojawia się czego pożądałeś. Krótką tylko chwilkę trwało przywidzenie zmysłów. Zjawisko znikło nagle, jak nagle się ukazało. Z wytrzeźwieniem umysłu rozpierzchła ułuda. A pan! — zawołała głośnym wybuchając śmiechem — pan jesteś doskonałym w swojem poetycznem usposobieniu. Nie tylko że pan uwierzyłeś naprawdę w ciało i krew złudnej swej mary ale i nam każesz w nie wierzyć jak Dante w swoje widzenie piekła, jak Hoffman w swoje fantastyczno postacie.
Obojgu hrabstwu przypadł wykład ten wielce do przekonania, bo hrabina z dumą i miłością spojrzała na córkę, a hrabia uśmiechnął się z zadowoleniem.
Ale Juljusz nie tak łatwo ustępował z pola.
— Przepraszam, że śmiem przeciwić się pani — ozwał się z uśmiechem — ależ zjawisko moje było tak jawne i rzeczywiste....
— Jak bujna i żywa imaginacja pańska — podchwyciła prędko Eugenia.