Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/178

Ta strona została przepisana.

— Słyszałem przecież wykrzyk tej nimfy ogrodowej....
— Czytałam zarówno o zwodniczych halucynacjach słuchu, jak i o przywidzeniach wzroku...
— Zaręczam panią, że w tej chwili byłem tak dalekim od wszelkich złudzeń fantasmagorycznych
— Ach pan widzę okropnie uparty! — zawołała hrabianka, ściągając z lekka swe w prześliczne łuki zaokrąglone brwi.
— Jestem tylko silnie przekonany....
Eugenia uśmiechnęła się ironicznie.
— Ależ panie, choćbyś mię o wszystkiem dotykalnie przekonywał dowodami, to mi żadną miarą jednej nie wyjaśnisz okoliczności.
— I którejże to, pani?
Hrabianka spojrzała bystro w oczy młodzieńca.
— Dlaczego owa nimfa ogrodowa była ze wszystkiego podobną do mnie? — zawołała z lekkim naciskiem a jednocześnie tak szczególniejszy uśmiech osiadł na jej ustach, że Juljusz zadrżał cały i uczuł w tem pomieszaniu, jak wszystka krew uderzyła mu do głowy.
Hrabianka zerwała się z swego siedzenia i jakby w jakimś napadzie dziecięcej pustoty poskoczyła do fortepianu, a w jednej chwili jakaś kapryśna warjacja wyrwała się w głośnych akordach z pod jej wprawnych paluszków. Hrabina poruszyła się w swem siedzeniu, hrabia, który pogrążony w jakiemś głębokiem zamyśleniu, nie zdawał się słyszeć ostatnich słów córki, podniósł się naraz z fotelu i przystąpił do okna.
Juljusz korzystał z nagłej przerwy w rozmowie, aby