Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/186

Ta strona została przepisana.

kuflów glinianych i jakąś żywą, acz cichą toczą między sobą rozmowę.
Na samym przodzie, niejako na pierwszem miejscu honorowem, siedzi żywo rozprawiając nasz dawny znajomy ryczychowskiej karczmy, ów wędrowny maziarz, kum Dmytro. Wyrazista, gęstym podstrzyżonym zarostem okryta twarz jego — zaczerniona jak wówczas cała prawe lepkiemi plamami mazi, które rozlały si gdzieś aż na czoło i znacznie już na skroniach siwiejące włosy.
Obok niego po jednej stronie przysłuchuje się pilnie dwóch chłopów w zwykłych pjótnianych kaftanach po drugiej wsparło się o stół dwóch jakichś odmiennych strojem ludzi. W jednym z nich poznać na pierwszy rzut oka po minie gęstej i buńczucznej, po wąsie długim i zwiesistym, po kapocie szaraczkowej z potrzebami, i niezbędnej wypchanej torbie borsuczej okazałości i wszelkiemi wybitnemi znamionami charakterystycznemi. Drugi w granatowej sukiennej, aż po kostki sięgającej kapocie, z wąsem krótko podstrzyżonym i czarnemi ofarbowanemi rękami, wygląda na małomieszczanina, garbarza z rzemiosła.
Ostatnim w rzędzie jest chmurny i ponury jak zawsze gospodarz, Kost’ Bulij, klucznik zaklętego dworu. Siedzi milczący i nieruchomy jak z głazu, i ciągle z szczególniejszym jakimś wyrazem wpatruje się w maziarza. Kufel z piwem stoi przed nim nie tknięty, a i fajka leży na boku nie nałożona.
Maziarz prawi z cicha ale z pewną uroczystą powagą i silnym naciskiem: