Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— I kiedy was się znowu spodziewać kumie? — zapytał Kost’ nieśmiało.
— Sam nie wiem jak mi wypadnie... A zresztą — dodał z rezygnację wzruszając ramionami. — Któż wie co się ze mną stać może.
Kost’ wzdrygnął się.
— Nie zechcecie przecie nie widzieć jej więcej? — wyszepnął jakby z wyrzutem.
Kum Dmytro westchnął.
Na wszystko się przygotowałem — mruknął po chwili.
— Gdyby się wam jednak co złego przytrafiło, od kogoż się dowiemy?
— Od księdza Wikowskiego.
— A gdyby?.... — wyszepnął ledwie zrozumiale stary kozak i głowę z jakąś trwogą tajemną pochylił na piersi nie kończąc zapytania.
— W takim razie wiesz już jak sobie postąpie — odpowiedział maziarz z stanowczym naciskiem.
— Nie zmieniacie w niczem waszej woli?
— W niczem zgoła.
Kost’ chwycił go za kolana.
— A więc bywajcie zdrowi, niech was Bóg prowadzi wyszepnął z głębokiem wzruszeniem.
— Bądź zdrów Kośtju — odpowiedział maziarz wzruszonym głosem i wyciągnął dłuń na pożegnanie.
Kost’ z uczuciem i uszanowaniem ucałował podaną rgkg, a potem prgdko obrócił się na bok, jakby swe gwałtowne chciał ukryć rozrzewnienie.
Maziarz wskoczył na swój wózek, i chwycił za batóg.