Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

zumiały znak żydowi.
Organista skinął głową z uśmiechem i tuż zaraz pełny kieliszek wysunął z za kratek.
Nieznajomy sięgnął ręką niedbale, wypróżnił do dna sporą miarkę, i krząknął z taką siłą, że aż kieliszki zadrżały na szynkwasie.
Repetatur? — zapytał Organista, który czasem lubił także popisywać się łaciną.
Nieznajomy skinął głową na znak przyzwolenia, a po drugim kieliszku jeszcze silniej krząknął niż po pierwszym.
— Jakoś to mówią omne trinum perfectum — zagadnął znowu Organista.
— Pal cię djabli, dawaj! — odparł nieznajomy silnym, basowym głosem, i znowu duszkiem trzecią wychylił miarkę.
Ale Organista nie tak prędko zwykł przerywać toku swoich przypowieści.
— No, a teraz — ozwał się znowu z figlarnym uśmiechem — po moich własnym wirszów: Wypije czwarty — kto nie uparty.
Nieznajomy uśmiechnął się od niechcenia.
— Cóżto! ty i wiersze robisz? — zapytał.
— O tak panie, dla lepszege szachrajstwa! Ale jegomość musi być z daleka, kiedy o tym nie wie! — podchwycił żyd z swym niezmiennym nigdy uśmiechem.
— I djablo z daleka mój bratku! aż z Siedmiogrodu!
— Owa! fiufiu! — wybąknął Organista pokiwując głową.