Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/201

Ta strona została przepisana.

— Kaduczny z ciebie nudziarz panie Gągolewski — mruknął niechętnie.
— Ależ powiadam panu, zdradzam tajemnicę urzędową....
— Wielkie rzeczy!
— Ryzykuję mój dekret...
— Dajże pan pokój, czy jedno to już w swojem życiu ryzykowałeś! — odciął Katilina z nowem wzgardliwem poruszeniem ramion.
Mandatarjusz aż do krwi ugryzł się w wargi, kułak zacisnął jak mógł najsilniej, a w duchu pomyślał:
— Poczekaj oczajduszo; żebyś ty się raz dostał w moje ręce, powąchałbyś djablo pismo nosem.
Katilina nie uważał bynajmniej na nieme ruchy mandatarjusza, ale jakby przeczuł jego tajemny monolog, rzucił z takim impetem niedopalone sygaro wprost przed siebie, że zapyrzony mandatarjusz z wielką tylko biedą nos swój uchronił od szwanku.
Katilina parsknął rubasznym śmiechem.
— Przepraszam pana — rzekł od niechcenia. — Ale czemuż pan nie siadasz i nie zaczynasz nareście?...
Pan mandatarjusz w złym humorze usiadł na pobliski fotel, krząknął, kaszlnął i potężnie zatrąbił nosem.
— Musisz pan wiedzieć — rzekł zniżając głos do najcichszego szeptu — że jak żaden mandatarjusz posiadam względy i zachowanie starosty cyrkularnego...
Katilina zrobił gest, którego trudno było odgadnąć znaczenie.
Mandatarjusz niezrażony ciągnął dalej.