Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/202

Ta strona została przepisana.

— Otóż czasami, w pewnych szczególnych wypadkach, otrzymuję poufne zlecenia, ad personam.
— Hm, hm — mruknął Katilina.
Mandatarjusz uśmiechnął się przebiegłe i przymrużył jedno oko.
— Aby jako tako utrzymać się na nogach, potrzeba być jak piskorz, panie dobrodzieju.
— Bez morałów, ad rem — upomniał Katilina.
— Otoż uważa pan dobrodziej, wczoraj był u mnie landsdragon Kraxelhuber, i przywiózł mi dwa mandaty. W jednym szczególniejsze daje mi cyrkuł zlecenie....
— Każę panu może napisać rozprawę, jak się najzręczniej zdziera chłopów! — przerwał Katilina z rubasznym śmiechem.
Mandatarjusz żachnął się urażony.
— Czy pan to do mnie stosuje? — zapytał.
Katilina wzruszył ramionami.
— At — mruknął niedbale — exempla sunt odiosa!
Mandatarjusz zadowolnił się tą odpowiedzią, choć jak w rogu nie pojmował jej znaczenia.
— Wyobraź sobie pan dobrodziej — zaczął po chwili, przezwyciężając po chwili swój kwaśny humor — historje o zaklętym dworze doniosły się do wiedzy cyrkułu.
— Ah — mruknął Katilina.
Mandatarjusz dla większej powagi brwi podciągnął do góry i palec wygiął naprzód.
— Landsdragon Kraxelhuber przywiózł mi nakaz, abym w przeciągu trzech dni przedłożył panu komisarzo-