Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/204

Ta strona została przepisana.

cie zębów i w ukośne jadowite spojrzenie.
Katilina nie zważał na to bynajmniej.
— Skończyliśmy w tej materji — zadecydował stanowczo — poczekasz pan chwilkę, ja panu prędko wypracuję całe podanie.
— Ale teraz masz mi pan jeszcze coś powiedzieć.
— Jeszcze coś?
— Otrzymałeś przecie dwa poufne zlecenia.
Mandatarjusz poruszył niespokojnie na miejscu.
— To drugie jest jeszcze delikatniejszej natury.... — mruknął ocierając czoło, które zaczynało pocić się niepospolicie.
— Tem lepiej — odparł Katilina krótko.
Mandatarjusz zakrztusił się jakby przełykając ślinkę na jakąś gwałtowny natrafił zaporę.
— Nie ma rady z tym oczajduszy — szepnął z cicha.
— A więc? — nacierał tymczasem Katilina.
Mandatarjusz pochylił głowę z rezygnacją.
— Drugi mandat jeszcze ważniejszy i sekretniejszy — przemówił po chwili z uroczystą miną nakazuje wielką baczność i gorliwość w przestrzeganiu przepisów policyjnych. Powzięto wiadomość że niepoprawne nigdy stronnictwo, unverbesserliche Partei — pomógł sobie po niemiecku — gotuje nowe dla kraju klęski.
— Oho! — mruknął Katilina, z wielkiem przysłuchując się zajęciem.
Mandatarjusz zniżył głos, podciągnął brwi aż pod samą czuprynę, jeden palec wyciągnął w równej linji z nosem i prawił dalej poważnie i tajemniczo: