Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Emissarjusze mają kręcić się po całym kraju.
Katilina zagwizdał z cicha przez zęby.
— Starają się wszędzie pozyskiwać chłopów, kaptować obywateli, księży i oficjalistów prywatnych....
Tu urwał nagle czcigodny mandatarjusz, i z podełba zerknął na Katilinę. I tej samej chwili jakieś szczególniejsze powstało w nim podejrzenie.
— Ej — szepnął z cicha — czy też ten wisus nie jest jednym z takich ptaszków!
Katiłinę zniecierpliwiła nagła przerwa.
— Cóż dalej? — zapytał prędko.
— Ufając w zdrowy rozsądek, wierność i lojalność wszystkich zacniejszych mieszkańców, nie wiele lękamy się tych nowych zbrodniczych machinacyj....
— Nowych zbrodniczych machinacyj.... — powtórzył Katilina z szczególnym naciskiem.
— Ale — zaczął znowu mandatarjusz.
— Ale?
— Mogliby się łatwo znaleźć ludzie niedoświadczonej głowy, lub przewrotnego usposobienia, na których podobne zręczne acz niegodne poduszczenia potrafiłyby zgubny wywrzeć wpływ....
— A zatem? — poderwał Katilina niecierpliwie.
— Nakazano czuwać pilnie wszystkim władzom bezpieczeństwa, aby w razie pojawienia się jakiego emissarjusza w okolicy.... takowego — ciągnął urzędowym stylem.
— Takowego.... — podchwycił Katilina z szyderczym naciskiem.
— Schwytać i niezwłocznie odstawić do władzy.