Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/212

Ta strona została przepisana.

Girgilewicz zgłupiał do reszty na ten zwrot niespodziewany.
— To jest.... to.... taj tylko — wybełkotał
— Ho, ho — prawił Katilina wesoło dalej — obadwaśmy jak to mówią szpakami karmieni.
Girgilewicz pocił się a pocił aż litość zbierała, a prócz swego nieszczęśliwego taj tylko jak na złość, żadne inne słowo nie nasuwało mu się na język.
— Jestem pewny, pan mię pojmujesz, chodzi tu o to, aby albo podnieść dochody z Buczał, albo złożyć rachunki i ustąpić z posady.
Girgilewicz otarł pot z czoła i nic nie odpowiedział.
— No przecieśmy się jakoś porozumieli — mruknął Katilina odetchnąwszy. — A teraz do widzenia się, kochany panie Giergołogirgilewiczu — dodał ściskając biedną swą ofiarę kordialnie za rękę.
Pan Girgilewicz wyszedł skonfundowany i skonsternowany, i podobnie jak mandatarjusz dopiero w drugim pokoju wybuchnął przytłumionym gniewem.
— Łotr, oczajdusza na wielki kamień, taj tylko.
Katilina po wyjściu ekonoma powalił się znużony na sofkę, i zacierając ręce, mruknął z zadowoleniem.
— Powiedziałem że się przydam na coś memu Gracchusowi. On nigdy nie dałby sobie rady z tymi ludźmi. Ależ bierz cię licho, szesnaście folwarków, szesnastu ekonomów i z każdym z osobna pogadać mądre słówko! Ba nie wszyscy znowu będą tacy Girgilewicze! — pocieszył się na ostatek.
Śród tego, turkot rozległ się na dziedzińcu. Gracchus powrócił z swych odwiedzin w Orkizowie.