Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/214

Ta strona została przepisana.

— Ho, ho! cóż to się znowu stało?
Gracchus jak mógł najlepiej opowiedział wszystkie szczegóły swych odwiedzin w Orkizowie, i następnej rozmowy z eks-żołnierzem.
— Widzisz więc, że coś rzeczywiście dzieje się w tym zaklętym dworze, a Eugenia bierze jakiś szczególny udział we wszystkiem.
— Nieszczęście z tą Eugenią — mruknął Katilina szyderczo. — Jak dla ciebie, to podobno to najniebezpieczniejszy strach pustego dworu.
— Ale powiadam ci, kiedy co do swego podobieńbieństwa z tem tajemniczem widziadłem z tak osobliwszą odezwała się uwagą, było w całej jej fizjonomji, w jej głosie, spojrzeniu coś takiego.....
— Coś takiego, coś takiego, z czego sobie nie możesz zdać sprawę choć na to patrzyłeś, a co ja sobie wyobrażam choć tego nie widziałem — przerwał Katilina.
— Ciekawym cóżby teraz powiedziała na zeznanie Ołańczuka, który także najwyraźniej widział kobiecą postać z jasnemi włosami.
— Dajmy pokój podobnym dowodom, czas już nam samym zabrać się do dzieła — przejął Katilina stanowczo.
— Jakto, nam samym?
— Powiadam ci, że jak najprędzej musimy zbadać tajemnicę zaklętego dworu.
— Ale jak?
— W tem moja rzecz.
Gracchus wzruszył głową.
— Zapominasz, że winienem święcie szanować wolę nieboszczyka....