— Nie mógłbyś zatem pozwolić, abym po prostu zrobił inwazję do samego dworu.
— W samej rzeczy. Nieboszczyk zabronił tego wyraźnym punktem swego testamentu.
— Jeśli oto chodzi, to zaraz rozbroję twoje sumienie.
— Wiesz, że nie lubię sofizmów.
— Bądź spokojny, bądź spokojny, nie myślę się do nich uciekać tym razem.
— Cóż mi tedy powiesz?
— Powiem ci tylko, że jeśli my prędko nie dotrzemy na dno tajemnicy, która na wszelki wypadek dwór ten osłania, to niebawem odkryje ją kto inny.
— Któż taki?
— Cyrkuł bratku.
— Cyrkuł!
Katilina opowiedział pokrótce całą swą rozmowę z mandatarjuszem.
— Odpowiedziałem wprawdzie w jego imieniu cyrkułowi — kończył — że wszystkie te pogłoski należy policzyć do zwykłych wymysłów zabobonnego ludu, do luźnych klechd właściwych każdej okolicy, ale któż wie, czy cyrkuł poprzestanie na tem tłumaczeniu. Może zeszłe komisję....
Gracchus zamyślił się głęboko.
— Urzędowe badania i odkrycia mogłyby łatwo w taki lub owaki sposób skompromitować tę piękną nimfę, która jak się zdaje musi dość często przebywać w opuszczonym dworze — prawił dalej Katilina.
Gracchus gwałtownie porwał się z miejsca.
— Masz słuszność! Potrzeba ją przestrzedz jak najprędzej! — zawołał.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/215
Ta strona została przepisana.