Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/216

Ta strona została przepisana.

— Takie jest i moje zdanie.
— Pojadę jutro do Orkizowa....
Katilina z niesmakiem wzruszył głową.
— Ależ dotychczas nie masz pewności, że owa nimfa ogrodowa a hrabianka jest jedną i tą samą osobą.
— Przysiągłbym na to bez wahania.
Katilina krząknął z impetem i niezadowolony zmarszczył brwi.
— Jabym sobie zupełnie inaczej postąpił w tej sprawie — rzekł po chwili.
— Na przykład?
— Ja po prostu zapolowałbym na samą nimfę ogrodową i jej a nie nikomu innemu odsłoniłbym grożące niebezpieczeństwo.
— O nie, nie, to nie uchodzi! — wykrzyknął Juljusz.
Katilina machnął niechętnie ręką i jakby znudzony wyciągnął się w fotelu.
— Nie — uchodzi... — wycedził przez zęby.
— Znaczyłoby to chwytać za pierwszy lepszy protekst, aby wbrew świętej woli nieboszczyka wdzierać się w jakąś obcą mi tajemnicę.
Katilina wesołą zagwizdał arję.
— Nie ma z tobą co mówić — mruknął. — Przed chwilą łamałeś sobie głowę, aby sobie to i owo wytłumaczyć, a tuż zaraz....
— Nie pomyślałem i nie pomyślę nigdy o żadnych gwałtownych środkach.
Katilina znowu machnął ręką i na chwilkę zapadł w nieme zamyślenie. Nagle wstał, wyciągnął się na obie strony i wysunął rękę do Juljusza.