Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/226

Ta strona została przepisana.

wyzierały z swych ram, jakgdyby czuły i widziały dzisiejszy upadek i pognębienie ich drogiej spuścizny...
Katilina jakkolwiek na wskróś przesiąkł już zabójczym jadem skeptycyzmu, uczuł jakieś osobliwsze w swych piersiach wzruszenie. Zwiesił głowę na ramię i zamarzył smętnie. Dopiero po dobrej pauzie otrząsł się z zamyślenia i powolnym krokiem przesuwał się wzdłuż dalszego rzędu obrazów.
Przed czwartym od końca zatrzymał się znowu.
— Ztąd podobno znam już z historji dzieje rodziny — szepnął. — To zapewne pradziad nieboszczyka starościca, Adam Żwirski, wojewoda ruski, co głównie przyczynił się do zwycięztwa pod Byczyną i pojmania rakuskiego kandydata.
— A to — ciągnął postępując o krok dalej — Hieronim Żwirski, kasztelan bełzki, przyjaciel Jerzego Lubomirskiego, spólnik jego zwycięztw pod Częstochową i Montwami, towarzysz późniejszej dobrowolnej banicji.
— Ten, to Stefan Żwirski, wojewoda inflancki, co pod Gdańskiem padł w sprawie króla Stanisława.... A tu — postępując jeszcze dalej — to już sam starosta, zapamiętały obrońca Barszczanów, nieustraszony przeciwnik Targowicy, nieszczęśliwy szaleniec na starość....
— Ah! — krzyknął głośno i w tył odskoczył z zdziwienia czy przestrachu. — To nieboszczyk starościc! ale zkądże mi ta twarz tak znajoma, tak jakoś żywa w pamięci! — mruczał bijąc się w czoło i wpatrując się chciwie w tło obrazu.