Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/228

Ta strona została przepisana.

Katilina czuł, że mu włosy kolcami najeżyły się na głowie, a zimne mrowie przenikało go od stóp do głowy. Zebrał wszystkie siły aby jednym rzutem porwać się z fotelu i z głośnym krzykiem ratować się ucieczką. Skoczył rzeczywiście na równe nogi i krzyknął głośno, ale w temże samem okamgnieniu stanął osłupiały z zadziwienia i splunął z rubasznym wybuchem śmiechu.
Wszystkie obrazy wisiały martwe i nieporuszone na miejscu.
— Zdrzymałem się widzę na piękne! — zaśmiał się szyderczo — co to może niezdarna natura ludzka! Brakowało żeby w tej chwili wszedł strach na którego poluję, a gotówbym był co tchu drapnąć w nogi! Do kroćset piorunów! Zkąd ja nagle przyszedłem do takich snów fantastycznych!
I jakby dla lepszego ocucenia się, chciał tam i nazad przejść się po pokoju.
Nagle znowu drgnął z lekką, przystanął na miejscu i pilnie nadstawił uszu.
Zdało mu się że w drugim pokoju jakieś ciche, leciuchne ozwało się stąpnienie.
— Ah! — szepnął przez zęby, przechylając się nieco za fotelem — teraz dopiero idzie strach prawdziwy!
Nim jeszcze doszepnął tych wyrazów, jakiś biały cień mignął mu przed oczyma, a po chwili zarysowała się w progu jakaś postać kobieca z małą latarką w ręku w śnieżnej bieliznie.