Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/231

Ta strona została przepisana.

obawie tajemnej, ale Kost’ powtórzył dobitnie swój znak i mruknął z naciskiem:
— Niech panna wyjdzie....
Dziewczyna krótką chwilkgę zdawała się jeszcze walczyć z sobą ale nagle szybko jak strzała pomknęła ku schodom.
Kost’ i Katilina zostali sami.
Stary kozak stał niemy i nieruchomy na miejscu i zdawał się baczne mieć ucho na lekkie kroki zstępującej z schodów dziewczyny.
Katilina tymczasem obrócił się spokojnie i gwiżdżąc przez zęby, wszedł napowrót do czerwonej sali i z najzimniejszą krwią zapalał sobie sygaro o pozostawioną na stole świecę.
Kost’ Bulij jeszcze groźniejszy wszedł po chwili za nim.
Katilina spojrzał nać od niechcenia.
— Ho ho! mój zacny przewoźnik — mruknął wesoło. — Przedwczoraj potraktowaliście mię fajką tytoniu, może dziś za to przyjmiecie odemnie sygaro — dodał, wyciągając rękę z kilkoma sygarami.
Kost’ jeszcze straszniej nasrożył czoło i postępując o krok naprzód, wybuchnął z gwałtownie powstrzymywanym impetem:
— Co tu robisz, czego tu chcesz?.. ty!
Katilina obojętnie puścił spory kłąb dymu przed siebie.
— Pst, pst, bratku — odezwał się drwiąco przykładając palec do nosa. — Tylko spokojnie, z flegmą bez uniesienia.