Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/234

Ta strona została przepisana.

strachy nie wierzę, to też przygotowałem się tylko do rozmowy z ludźmi żyjącymi.
— Lecz czegóż pan chcesz? — zahuczał klucznik ledwie zrozumiale.
— Chcę pomówić poufnie z strachem, czyli właścicielem tajemnicy zaklętego dworu.
— Masz mię pan przed sobą.
— Ba, ba ja nigdy nie lubię zaczynać od ogona tam gdzie się spodziewam głowy.
— Tu prócz mnie stróża i właściciela tego domu, nie ma nikogo więcej.
— Fiufiu! a ta bogini jasnowłosa?
— Nie widziałeś pan nikogo prócz mnie! — krzyknął stary kozak z jakimś rozpaczliwym naciskiem.
Katilina parsknął głośnym śmiechem i zapominając się, lufę pistoletu zniżył ku ziemi. W tej chwili stary kozak szybko jak błyskawica rzucił się na niego, a chwytając jedną ręką za przychylony na bok pistolet, drugą porwał za gardło przeciwnika i wraz z foletem powalił go na ziemię....
Katilina krzyknął dziko, ale zaskoczony z nienacka nie mógł utrzymać broni w ręku, ani oprzeć się nagłemu napadowi. Po kilku chwilach gwałtownego pasowania się, ujrzał się rozbrojonym i gwałtownie powalonym na ziemię. Olbrzymi klucznik oboma kolanami przykląkł mu na piersiach, wydarty pistolet rzucił daleko w kąt pokoju, i znowu ów długi, straszny nóż zabłysnął w jego ręku.
Katilina mimo całej swej zuchwałej odwagi, uczuł zimny dreszcz po całem ciele. Oczy starego kozaka