Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/240

Ta strona została przepisana.

Tuż zaraz zbliżył się już zupełnie do wozu, a teraz dopiero poznał, że stary kozak nie jechał sam.
W tyk wozu siedziała jakaś postać kobieca w wieśniaczym stroju.
Juljusz uczuł, że mu lekki rumieniec wystąpił na lice, a serce nieco żywszym uderzyło biciem.
Kośt’ Bulij powożąc końmi, wyglądał jeszcze surowszym i posępniejszym na twarzy niż zazwyczaj, a niespodziewane spotkanie z dziedzicem sprawiało mu widocznie jakiś kłopot i niespokój. Juljusz spostrzegł, że kilka razy obrócił się do swej towarzyszki i szepnął jej coś na prędce.
— To ona, niezawodnie! — mruknął młodzieniec, ale w tej chwili aż zadrżał z lekka tak jakoś groźnie i surowo spojrzał na niego stary kozak.
Nie zważając jednak na to podsunął się pod sam wóz, odpowiadając skinieniem ręki na uroczysty ukłon klucznika.
Siedząca na wozie kobieta odchyliła się na przeciwną stronę, a jakby umyślnie pozwoliła spaść na twarz długiej białej perkalowej chustce, jaką w kształcie spuszczonego od głowy na ramiona szalu noszą w lecie wieśniaczki tych okolic. Mimo największego natężenia Juljusz nie mógł widzieć twarzy tajemniczej kobiety, wszakże po jednej stronie wyzierały z pod płóciennej osłony wcale nie po wiejska uczesane warkocze jasnych i lśniących włosów i wygięła się na bok puszysta szyja alabastrowej białości i przedziwnego kształtu i zaokrąglenia.
— Ona! — szepnął Juljusz — niezawodnie ona!