Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/251

Ta strona została przepisana.

wiedzy zwierzchności, podsycić jej poprzednie podejrzenia, i wywołując ściślejsze śledztwo mogły łatwo naprowadzić na ślad całej tajemnicy. W takim razie jakże srogie niebezpieczeństwo zagrażało Eugenii i reście współdziałających osób!
Myśl ta przeszywała na wskroś Juljusza, a bijąc się z nią zawzięcie, powziął nagle jakieś silne postanowienie. Zwrócił się do mandatarjusza, który dotąd jeszcze nie mógł zupełnie przyjść do siebie, i ozwał się cokolwiek zmienionym głosem.
— Panie Gągolewski, prosiłbym pana na słówko.
Mandatarjusz w tej chwili całą, pięścią uderzył się w czoło i zarzucił w tył głowę jak człowiek, który nagle znalazł klucz do jakiejś ważnej zagadki.
— Mam go już! — wykrzyknął tryumfująco, nie uważając na zagadnienie dziedzica.
Juljusz wpatrzył się nań zdziwiony.
Mandatarjusz dumnem dokoła potoczył spojrzeniem.
— Ho, ho, ho — przemówił z amfazą — przenikliwość moja....
— Prosiłem pana na słówko rozmowy — przerwał Juljusz niecierpliwie.
Mandatarjusz w niskim ukłonie zgiął się we dwoje.
— Przepraszam uniżenie pana dobrodzieja, nie uważałem! Roztrząsałem kto jest ten maziarz i wiem już niech mię siarczysty piorun....
Juljusz niespokojnie obejrzał się do koła i nowym niecierpliwym gestem przerwał dalsze tryumfujące wynurzanie się mandatarjusza.