Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/265

Ta strona została przepisana.

— Niech mnie mama łaje jak chce — zawołała zaraz na wstępie — ale znowu nasłuchałam się bez liku nowin od Solczaniowej!
Rozdrażniona cokolwiek swą zajmującą „lektiurą“ hrabina, skrzywiła się niechętnie.
Ma chere, zaczynasz jak widzę znajdować coraz większe upodobanie w rozmowach z Solczaniową.
— Ależbo kochana mamo to jedyna, nieoceniona nieoszacowana kobieta. W obec niej traci wszelki pozór nadzwyczajności najświetniejszy wynalazek naszych czasów....
Le telegraph electrique! — dokończyła hrabina z przymuszonym uśmiechem.
— O niezawodnie! Wyobraź sobie kochana mameczko, mamy teraz dopiero piątą po południu, a ona wie już z największą dokładnością, co się dziś stało w całej okolicy i już z swej kroniki dzisiejszej dwa osobliwsze opowiedziała mi zdarzenia.
Hrabina zrobiła gest, jakby nie bardzo była ciekawa tego wszystkiego.
Eugenia nie zważała na to i prędko ciągnęła dalej:
— Nie uwierzyłaby mamcia, jak dziwne rzeczy dzieją się w naszem najbliższem sąsiedztwie.
— Zapewne nowa bajeczka o zaklętym dworze.
— Bynajmniej.
Hrabina wzruszyła ramionami i przysunęła książkę bliżej ku oczom jakby żałowała czasu na próżną rozmowę.
Eugenia poskoczyła zręcznie ku matce i w pospiechu ucałowała jej drobną, arystokratyczną rękę.
— Musisz i ty posłuchać kochana mamo, bo obadwa