Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/270

Ta strona została przepisana.

żenie starał się ile możności przybrać wyraz spokojny i swobodny, zwłaszcza że ważną założył sobie misję dyplomatyczną. Miał bowiem z wszelką delikatnością dać poznać hrabiance jak groźna nad jej tajemnicy zawisła chmura i jak usilnej potrzeba przezorności, aby uniknyć wiszącego niebezpieczeństwa.
Za kilka chwil znalazł się już w gronie rodziny hrabiowskiej, ale dziwne jakieś pomięszanie i zakłopotanie wybiło się na jego twarzy.
Hrabina i córka, rozciekawione nowinami swej klucznicy, przyjęły go wprawdzie z zwykły uprzejmością, ale hrabia wydawał się zupełnie zmienionym.
Jeśli już wczoraj uderzały w nim większy chłód i większa niż zawsze duma, to dzisiaj tem wyraźniej nasuwało się jeszcze to spostrzeżenie.
Hrabia wyglądał widocznie jak nie w swoim humorze, a odpowiadając obowiązkom gościnności, nagradsał lodowaty grzecznością niezwyczajnie rażący wyraz dumy, jaki się wybił na jego twarzy.
Ale prócz tego wyrazu twarz ta w tej chwili inne jeszcze nosiła cechy. Hrabia jakby się o kilka lat postarzał nagle, usta miał spalone, czoło licznemi okryte zmarszczkami. Przebijało się na pierwszy rzut oka w tych pięknych, szlachetnych rysach, że hrabia z jakiemś ważnem pasował się postanowieniem i jakąś ciężką wewnętrzny staczał walkę.
Ten szczególny stan hrabiego, a nadewszystko niezachwiana wesołość, spokój i swoboda pomięszały zupełnie szyki biednemu młodzieńcowi, który podobnie jak po swem widzeniu w pustym ogrodzie, wszystko spodziewał się zastać inaczej.