Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/272

Ta strona została przepisana.

Juljusz drgnął z lekka.
— Już wie o tem. — pomyślał.
— Czy już doszły do wiadomości pani? — zapytał z udanem zdziwieniem.
— Nasza klucznica przez swoje rozliczne korrelacje oficynowe, otrzymuje bardzo prędko podobne nowiny.
— Słyszałem także o tem wszystkiem od Żachlewicza, ale wątpiłem aby to była prawda — wtrącił hrabia.
— Żyjemy w ważnym okresie czasu — przemówił Juljusz ze znaczeniem.
Comment?... — poderwała hrabina nie pojmując znaczenia odpowiedzi.
Juljusz z boku bystro i uważnie śledził każdy ruch Eugenii.
— Dwóch strażników finansowych omal nie dostało w ręce człowieka, który przebrany za maziarza miał podobno więcej na celu rozwój i postęp myśli ludu niż bieg kół u wozu.
— Ah! — zawołał hrabia i gwałtownie ruszył się wraz z fotelem.
Que dites-vous! — wykrzyknęła jednocześnie hrabina.
Eugenia nic nie powiedziała, ale jej oko łysnęło, a Juljuszowi zdało się, że i pierś podniosła się cokolwiek.
— Ale umknął szczęśliwie? — zapytał spiesznie hrabia.
— Ocalał jakby cudem, ale na nieszczęście....
— Na nieszczęście — podchwycił hrabia skwapliwie.
Juljusz uważał, że Eugenia jakby z przestrachu z lekka rozwarła usta i zdawała się oddech zatrzymywać w sobie.