Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/273

Ta strona została przepisana.

— Przy tej i innej sposobności pozostały pewne ślady i skazówki — ciągnął młodzieniec powoli dalej i bystre w hrabiance utkwij spojrzenie — które mogą łatwo naprowadzić do wykrycia jeśli już nie jego samego to przynajmniej skojarzonych z nim osób.
Hrabia coś niezrozumiale mruknął przez zęby.
— I tym to wielkie zagraża niebtzpieczeństwo — kontynuował Juljusz — bo cyrkuł zwrócił już i tak uwagę na ich zwyczajne miejsce zebrania.
— Jakto, miejsce to już znane? — zapytał hrabia z nietajonym niespokojem.
— Ach to byłoby okropnem! — wykrzyknęła Eugenia, a Juljuszowi się przywidywało, że lekki dreszcz przeszedł ją od stóp do głowy.
Juljusz po krótkiej pauzie jakby umyślnie wymierzonej ua podniesienie efektu słów następnych, odezwał się pewnym uroczystym smutkiem.
— Niestety, miejsce to jest już dziś zwierzchności podejrzane, a po lada śledztwie pana komisarza Schnoferl, może być zupełnie zbadane.
— I miejsce to jest?.. — zapytał hrabia z silnem zajęciem.
— Zaklęty dwór!
Hrabia o krok w tył posunął się z fotelem a hrabianka klasnęła w dłonie, a potem jeden paluszek przyłożyła do marmurowego czoła i powtórzyła przeciągle, jakby jakąś drugą ukrytą odgadując tajemnicę:
— Dwór zaklęty!
Te nagłe gęsta, ten niespodziany ton mowy obaliły