Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/274

Ta strona została przepisana.

jednym zamachem wszystkie dotychczasowe wywody i podejrzenia Juljusza.
Żywy jej udział mógł być tylko interesem dla sprawy samej, jej trwogę i obawę zdawało się w obce tylko wzniecać niebezpieczeństwo.
Zachwiany w swoich badaniach Juljusz, miał już zrzucić przybraną maskę dyplomatyczną i wypowiedzieć wręcz swe przestrogi, ale powstrzymał się nagle, zrażony chłodem i obojętnością hrabiego.
— Ile mnie dotychczas wiadomo — zabrał głos, wracając do przyjętej roli — znajduje się pomiędzy zagrrżonemi uczestnikami schadzek w zaklętym dworze jakaś młoda, zda się z wyższego stanu dziewczyna!
— Owa sylfida ogrodowa, niezawodnie! — wykrzyknęła Eugenia.
— I mnie się tak zdaje — powtórzył Juljusz z silnym naciskiem....
— A na czemże się opiera pańskie przypuszczanie?
— Jeden z moich poddanych zeznał do protokołu, że dniem naprzód widział owego maziarza jadącego ku zaklętemu dworowi, gdzie pod bramą oczekiwał go Kost’ Bulij z jakąś młodą panną....
— Której opis zgadza się z pańskiemi spostrzeżeniami — kończyła domyślna hrabianka.
— Jota w jotę, pani — przyznawał młodzieniec z szczególniejszem spojrzeniem.
Eugenia podrzuciła główkę, jakby sobie coś przypomniała.
— W takim razie pozostaje mitylko przeprosić pana odezwała się z uśmiechem.