Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/275

Ta strona została przepisana.

— Mnie! — wybąknął Juljusz zdziwiony.
— Pokazuje się że sylfida pańska była rzeczywistą istotą.
— O, tego byłem pewny od samego początku!
Młoda dziewczyna z ironicznym uśmiechem wzruszyła ramionami.
— U mnie zaś niestety dotąd pozostają jeszcze niejakie wątpliwości — poszepnęła z lekkiem skinieniem ręki.
Hrabia siedział dotychczas zatopiony w myślach, nagle podniósł głowę i spozierając uważnie w twarz młodzieńca, zapytał:
— Czy mandatarjusz pański zrobił użytek z wszystkich tych zeznań?
— Broń Boże! Lecz i tak już zwrócona uwaga zwierzchności; to też lada dzień może zjechać na śledztwo komisarz urzędnik wielce gorliwy....
Hrabia pochylił nieco głowę, a Juljuszowi zdawało się, że lekki rumieniec wybiegł na jego lica.
— To przynajmniej z Kośtiem nieomieszkasz się pan rozmówić.
— Byłbym to już dziś uczynił, gdyby mię nie zaprzątnął inny szczególny wypadek w moim domu.
— Ah! — zawołała hrabina, przypominając sobie posłyszaną świeżo historię o Czorgucie.
Juljusz ciągnął dalej:
— Przed dwoma dniami przybył do mnie mój dawny kolega szkolny i miał dłuższy czas przepędzić u mnie, ale wczoraj wyjechał gdzieś konno w nocy, uzbrojony w moje pistolety i dotąd nie wrócił. Koń je-