Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/276

Ta strona została przepisana.

go przybiegł z przerwaną uzdą i ranny ciężko w bok.
— Więc to prawda! — krzyknęły jednocześnie matka i córka.
— Szczególna.... — mruknął hrabia.
Juljusz potarł czoło i prawił dalej:
— Nie wiem wcale co sądzić o tem zdarzeniu. Mój przyjaciel, jestto człowiek zapamiętałej odwagi, posuniętej aż do szalonej zuchwałości, ale nie mogę dociec, gdzieby mógł popaść w takie niebezpieczeństwo.
— Może spadł po prostu, a koń przebił się o kół od płotu.
— To zdawałoby się wcale prawdopodobnem, gdyby nie przerwana uzda!
— Na jakiż pan tedy wpadasz domysł?
— Lękam się czy nic zagnawszy się przypadkowo pod zaklęty dwór nie popadł tam jakiemu przypadkowi.
— Ależ dla Boga — poderwała Eugenia — z zaklętego dworu robi się naprawdę coś zaklętego.
Hrabia wzruszył ramionami, a hrabina coś niezrozumiale szepnęła po francuzku
W tej chwili wszedł galonowy lokaj do salonu i na srebrnej tacy przyniósł list opieczętowany.
— Do jasnej pani — rzekł z ukłonem.
— Z poczty?
— Przez umyślnego ze Szwydki.
— Od Adamowej — wykrzyknęła hrabina i skwapliwie pochwyciła za list.
Vous permetez, monsieur — zwróciła się do Juljusza i otworzyła list z pospiechem.
Chwilkę przebiegła szybko oczyma po różowej kar-