— Tracąc zaś sam Żwirów, nie uczuł się obowiązanym do niczego — uzupełniał mandatarjusz własnym domysłem.
Żachlewicz skinął głową, potakując.
— Mógłżem jednak poprzestać na tem? — zapytał po chwili.
Mandatarjusz krząknął i wzruszył ramionami.
— Udałem się do zręcznych adwokatów — prawił dalej były rządca jeneralny.
— A ci zrobili panu nadzieję....
— Bynajmniej, przepowiedzieli mi otwarcie przegraną w obec prawa.
— A pan dobrodziej na to....
— Nie straciłem nadziei. Zapis mój upadał w obec prawa dlatego, że upadła i san a sukcesja hrabiego; w razie jednak jego legalnego powrotu do sukcesji, powracam i ja do moich praw na Buczały.
Mandatarjusz rozdziawił gębę, wybałuszył oczy, najeżył wąsy i nastrzygł uszy, ale nie rozumiał nic jak w rogu.
Żachlewicz chwikę milczał z spuszczonemi oczyma, jakby umyślnie chciał mandatarjusza w tem większe jeszcze wprowadzić oczekiwanie.
— Otóż tedy.... — zaczął nareście.
Mandatarjusz z krzesłem gwałtownie posunął się naprzód.
— Aby przyjść do swej donacji, potrzeba koniecznie wprowadzić hrabiego w posiadanie całego Żwirowa.
Mandatarjusz machnął ręką, jakby zawiedzony w nadziei.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/290
Ta strona została przepisana.