zmysłów, a temsamem i legalnym panem swej woli za granicą, to już dowiedzione.
— Dokumentnie?
— Najzupełniej.
— Teraz tylko chodzi o to....
Mandatarjusz poruszył się trochę w swem krześle i pilnie nastrzygł uszu.
— O co naprzykład? — zapytał
— Aby dowieść, że staroście i przed swym wyjazdem za granicą był... tak... niby...
— Mente captus! — uzupełnił mandatarjusz.
Żachlewicz skwapliwie kiwnął głową.
Panu Gogolewskiemu cała sprawa wyświeciła się jak na dłoni. Nie mógł już usiedzieć w krześle, porwał się z miesca i jak opętany jął biegać po pokoju.
— To mi koncept! — wykrzyknął nareście nie bez pewnego uczucia zazdrości.
— Do tego potrzebuję jednak pomocy pańskiej, Girgilewicza i innych, co tak długi czas w bliższych z starościcem zostawali stosunkach.
Mandatarjusz przystanął i mimowolnie dłoń wyciągnął naprzód.
— Aha — mruknął podnosząc się na pięty i wydymając wargi.
— Od świadectwa panów wiele zależy — kontynuował były rządca.
Mandatarjusz nadymał się coraz bardziej.
— Trudna to sprawa — rzekł nareście — dowodzić komuś po śmierci, że za życia nie miał piątej klepki.
— Panowie będziecie potrzebowali przytoczyć tylko
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/293
Ta strona została przepisana.