Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/300

Ta strona została przepisana.

zaległy podatek. A starościc był kontent, jakby go kto na sto koni wsadził.
— Widzisz aspan czem płacę podatek — przechwalał się zawsze, nie pomnąc że prócz kosztów eksekucji i sekwestracji, stracił pół na pół na srebrze.
Żachlewicz uśmiechnął się i kiwnął głową.
— Masz pan rację, to w samej rzeczy nowe puncTum juris, wybitny dowód warjacji.
— Tego rodzaju szaleństw, nie policzyłby do jutra.
— Musimy wybierać tylko więcej rażące.
— Raz — przypomniał sobie dalej manditarjusz — otrzymał jakiś mandat z cyrkułu, właśnie kiedy był u niego żyjący po dziśdzień żyd, arędarz z Oparek. Nalażało natychmiast odpisać zwierzchności, a pan starościc obrał przestraszonego arędarza za swego tłumacza.
— Ależ ja nie umiem pisać po niemiecku jasny panie! — wypraszał się żyd.
— To pi8z po żydowska, to wszystko jedno! — rozkazywał niezrażony.
— Na nic się nie przydały wszelkie prośby i przedstawiania, żyd musiał swoim konceptem i swojem pismem odpowiadać do cyrkułu. Do cyrkułu! — powtórzył z naciskiem, oczy niesłychanie wytrzeszczając naprzód, a palec wznosząc do góry, aby snąć tem lepiej uwydatnić zgrozę podobnego przestępstwa.
Żachlewicz w zamyśleniu pochylił głowę na bok, jakgdyby ważył wartość tego nowego dowodu.
Mandatarjusz zamyślił się, jakgdyby za czemś goniąc w pamięci.