Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/302

Ta strona została przepisana.

ce, palec zaczął puchnąć mu powoli, nareście nie zważał już na dotkliwe przypomnienia kozaka i padł plackiem na ziemię, gotów wszelkiej innej poddać się karze. Wtedy rzekł mu starościc:
— Wracaj aspan do domu, a nie pokazuj mi się w moich dobrach, bo na drugi raz będziesz musiał aż dwoma palcami kiwać!
— Żyd wrócił do domu nawpół nie żywy i kilka dni nie mógł jeszcze zupełnie przyjść do siebie....
— A nie skarżył?
— Owszem, wytoczył proces kryminalny o gwałt publiczny, ale dzięki mojemu pośrednictwu jakoś się to zatachlowało.
Żachlewicz potarł czoło.
— Dobrze — rzekł — będziemy i z tego korzystali!
— Ale, ale — zawołał po chwili — a ta głośna w okolicy anegdota z krawcem staromiejskim, czy także prawdziwa?
— Najprawdziwsza w świecie! Sam byłem świadkiem wszystkiego. Starościc kupił sztukę sukna i kazał sobie staromiejskiemu żydowi krawcowi zrobi płaszcz.
— Ale każdy najdrobniejszy kawałeczek pozostały oddasz mi napowrót! — zaostszał na końcu.
— We dwa dni przybył krawiec z robotą i z kawałkami. Starościc oglądnął wszystko i nie przymierzając nawet, kazał przerobić płaszcz na surdut, upominając się znowu o każdą resztę najmniejszą. Następnie z surduta kazał sobie zrobić szpencer, a z szpencera kamizelkę, z kamizelki czapkę, a zawsze o ka-