Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/303

Ta strona została przepisana.

wałki dopominał się najusilniej. Kiedy już ostatnia skończyła się przemiana, a żyd przybył z czapką do dworu, zapytał go starościc:
— A kawałki masz?
— Mam jasny panie.
— Wszystkie?
— Co do jednego!
— A więc teraz tu u mnie uszyjesz płaszcz napowrót!
— Gdyby piorun nagle ugodził w żyda, nie mógłby go tyle zdziwić i przestraszyć, co ten rozkaz niespodziewany. Napróżno biedak prosił się do domu i na różne odwoływał się przeszkody. Starościc nie odstąpił od swego. W miejsce okrawek dodawał łokieć sukna nowego, ale koniecznie chciał mieć płaszcz jak dawniej. Nie wiedząc innego ratunku, przyznał się żyd, że parę łokci sukna zostawił w domu. Starościc na to zapłacił mu za robotę ile żądał, ale w naddatku kazał mu wlepić sowitą porcję plag na pamiątkę.
Żachlewicz zatarł ręce z zadowoleniem i powstawszy z krzesła, zaczął się przechadzać po pokoju.
— Takich jego dziwacznych konceptów znajduje się więcej?
— Bez liku — upewniał mandatarjusz — wszakże...
Żachlewicz przystanął niespokojny.
— Wszystko to działo się przed ową chorobą i przybyciem kwestarza.
Żachlewicz zamyślił się.
— A potem? — mruknął.
— Potem zmienił się jakby nie ten sam! Z dawne-