go gwałtownego tyrana dla chłopów, zrobił się pan łagodny i dobroduszny, z dumnego niesłychanie arystokraty, człowiek bardzo otwarty i przystępny. Dawnie jak djabeł święconej wody unikał wszelkich książek, potem z Paryża sprowadzał je pakami i po całych dniach nie odrywał się od czytania.
Żachlewicz uśmiechnął się niezrażony.
— Nic to nie szkodzi — rzekł z flegmą — to właśnie najpożądańszy dla nas zarzut, najważniejsze punctum juris. Przed kwestarzem i po kwestarzu starościć był mente captus..
— I kwita — dokończył mandatarjusz.
— Nie warcibyśmy funta kłaków obadwa, gdybyśmy nie dopięli swego!
— W Bogu nadzieja! — pocieszał się nabożnie pan mandatarjusz.
— Przedewszystkiem jednak ścisła we wszystkiem tajemnica.
Mandatarjusz potarł nagle czoło jakby się czegoś zafrasował.
— Jedną tylko wielką będziemy meli przeszkodę — mruknął potrząsając głową.
— Jakążto? — zapytał Żachlewicz.
— Ten łotr Katilina będzie nam bróździł.
— Ah — podchwycił Żachlewicz — kiedy odjeżdżałem do Drezna, to gdzieś zginął był wówczas.
Mandatarjusz westchnął żałośnie.
— Oj toto! Złego djabeł me porwie! Znalazł się zaraz nazajutrz.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/304
Ta strona została przepisana.