Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/309

Ta strona została przepisana.

— Mam honor zarekomendować panu pana Czorguta, przyjaciela naszego dziedzica.
Żachlewicz kłaniał się dalej.
— Pan Żachlewicz, były rządca jeneralny i pełnomocnik pana hrabiego z Orkizowa, mój przyjaciel! — ciągnął dalej mandatarjusz.
Katilina skinął z lekka głową, ale za pierwszem już spojrzeniem strasznie mu się nie podoba fizjonomja nieznajomego.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana Tachlewicza — rzekł swym zwykłym lekceważącym, impertynenckim tonem.
— Żachlewicz — poprawił prędko mandatarjusz.
— Żachlewicz! przepraszam przesłyszało mi się — mruknął i rzucając się na drelichową sofkę, niedbale machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: wszystko jedno.
Żachlewicza ogromnie ubodł ton mowy niepoprawnego afronta, a umyślne jak się zdawało przekręcenie nazwiska, oburzyło go do żywego.
Przyszedł zupełnie do siebie i chwytając za czapkę zaczął żegnać się mniej uniżenie.
— Zasiedziałem się — mruczał z cicha — a czekają mnie w domu. Upadam do nóg.
I uściskawszy się czule z p. Gągolewskim, wybiegł prędko z kancelarji.
Katilina odprowadził go szyderskim wzrokiem i uśmiechem aż do drzwi, a potem wstał i zaczął przechadzać po pokoju.