Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/331

Ta strona została przepisana.

pomocy szpicruta odsunął rygiel żelazny.
Brama rozwarła się na ściężaj.
Obadwa brytany jakby przestraszone nagłym napadem, czy może udobruchane samą, powierzchownością Juljusza, przestały naraz ujadać i tylko z cicha warczały przy swych budach.
Juljusz zsiadł z konia i z niejakiem wahaniem oglądnął się do koła.
Samotna zagroda wyglądała pusta i głucha jakby niezamieszkana. Jedne tylko psy dawały oznaki życia.
Młodzieniec widocznie chwiał się w niepewności, jak sobie dalej postąpić.
Zasunięty z tej strony rygiel świadczył niezbicie, że jeśli nie sam Kost’ to ktoś inny musi być w domu.
Juljusz chciał niezwłocznie widzieć się z starym kozakiem, pierwszy raz postanowił z nim pomówić otwarcie i stanowczo. Niezastawszy zaś teraz jak się zdawało jego samego, chciał przynajmniej widzieć osobę, co po nim zasunęła rygiel u bramy.
Tymczasem nikt z chaty nie wychodził na jego przyjęcie, a prócz obudwu psów w całej zagrodzie żadnej żywej nie widać było duszy.
Juljusz postanowił zaprowadzić konia swego do stajni i wejść wprost do chaty.
Stajnia przypierała jak zwykle we wszystkich chłopskich zagrodach tuż do stodoły, a stała naprzeciw głównego budynku.
Juljusz wszedł do środka i zastał ją zupełnie próżną.
Kośtia więc w samej rzeczy nie było w domu, bo