Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/335

Ta strona została przepisana.

ucieczce starościca wytoczyło się śledztwo i jak groźna na kilką gromadami wisiała chmura.
W ciągu ubiegłych czterech miesięcy Juljusz potajemnie dowiadywał się o działaniu maziarza w okolicy i przekonał się że ma wielki wpływ i zachowanie w gromadach nieco odleglejszych, rzadko jednak i to tylko w przejeździe, pokazywał się w sąsiedztwie Żwirowa.
Bądź jak bądź niezapuszczając się w żadne dalsze domysły i konbinacje, postanowił Juljusz dotrzeć dziś koniecznie do dna tajemnicy i nieopuścić pierwej odludnej zagrody, pokąd otwarcie i stanowczo nie rozmówi się z maziarzem.
Przekonawszy się, że nie ma jego samego w ukryciu przy wózku i koniu w stodole, chciał udać się do wnętrza chaty i nie ruszyć ztamtąd, aż pokąd zamierzonego nie dopnie celu.
Dziwiło go jednak wielce, że kiedy psy dawniej zamilkły zupełnie, teraz nagle z podwójną ujadały zaciekłością i wszelkiemi siłami rwały się ku chacie samej.
Juljusz przystąpił ku drzwiom, ale na niespodziewaną trafił zaporę. Drzwi nie zdawały się zamknięte, a żadną miarą niepodobna ich było otworzyć, jakby je z tyłu jakieś silne podpierały barki.
Namozoliwszy się napróżno czas niejakiś, zaniechał utrudzony dalszej próby i postanowił spokojnie czekać na dziedzińcu aż pokąd jaka żywa nie pojawi się dusza.
Kilka chwil przechadzał się w milczeniu tam i nazad po dość ciasnej oborze, a w tem spostrzegł, że do przyległego ogrodu hrabiowskiego prowadziła ztąd wy-