Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/344

Ta strona została przepisana.

— W samej rzeczy... to niesłychane podobieństwo! — zająknął się a zachwycone w twarz dziewczyny utkwił spojrzenie.
Nieznajoma żywym na nowo oblokła się rumieńcem a oczy zwolna spuściła na dół.
Juljusz uniesiony niejako w brew własnej woli i wiedzy szałem zachwytu i podziwu, nagle i niespodziewanie pochwycił jej drobną, pulchną! rączkę i ścisnął ją silniej, jakgdyby się chciał przekonać czy nie łudzi się czczą marą wyobraźni.
Dziewczyna szarpnęła się prawie przestraszona.
— Panie? — zawołała tonem wyrzutu.
— Któż pani jesteś? — wykrzyknął Juljusz błagalnym głosem.
— Ależ panie! — wyszepnęła dziewczyna wyrywając rękę i usuwając się w tył.
Młodzieniec opamiętał się po chwili. Posunął ręką po czole i odezwał się spokojniej:
— Przepraszam panią... postępowanie moje wydaje ci się dziwnem... ale racz mnie tylko wysłuchać..
Dziewczyna zrobiła gest, jakby mu chciała przerwać.
Juljusz skwapliwie ciągnął dalej:
— Nie myśl pani, że mię tutaj prosta tylko sprowadziła ciekawość....
Dziewczyna obejrzała się niespokojnie i krzyknęła nagle.
Juljusz obrócił się prędko.
O kilka kroków zbliżał się boczną ulicą Kośt, Bulij, groźny i surowy jak jaki duch złowrogi.