Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/346

Ta strona została przepisana.

odbiła od brzegu i skręciła po za zarośla szuwaru.
Juljusz niemy i nieruchomy stał na brzegu, pożerając w zachwycie każde poruszenie dziewczyny.
Nieznajoma obróciła się ku niemu i skinąwszy z lekka ręką i głową na znak pożegnania, dłuższe utkwiła weń spojrzenie.
Juljusz zadrżał cały.
W spojrzeniu tem szczególny przebijał się wyraz.
Niebieskie oczy nieznajomej nie zdawały się żegnać na zawsze z Juljuszem, ale jakby mówiły wyraźnie: Do widzenia!
Nie troszcząc się wcale o obecność starego kozaka, nie odwrócił oczu młodzieniec, póki łódka i jej czarodziejska sterniczka zupełnie nie znikły z oczu.
Teraz dopiero spojrzał na starego kozaka.
Pierwszy raz widział go w tak zmienionej postaci.
Dotychczas stary kozak zachowywał zawsze w obec młodego dziedzica zwyczajne względy poważania.
W tej chwili stał z założonemi na krzyż rękami w kapeluszu na głowie i z gniewem i lekceważeniem mierzył nieuwolnionego jeszcze z pierwszego wrażenia młodzieńca.
— Czego pan chcesz tutaj? — zawołał zuchwałym tonem, o krok postępując naprzód.
Juljusz nabiegł krwią ua twarzy, ale przytłumiając w sobie gwałtowniejszy wybuch oburzenia, odpowiedział spokojnie:
— Szukam ciebie.
— Tutaj?