Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/351

Ta strona została przepisana.

aby zamykał oczy na wszelkie niebezpieczeństwa — ozwał się Juljusz.
Stary kozak uśmiechnął się w dziwny sposób.
— Nie bójcie się jasny panie — odparł z pewnym naciskiem. — Na wszystko ma oczy otwarte kto inny.
Nagle przymilkł, jakby się przestraszył tego co powiedział.
— Ot, co tam wiele gadać — poderwał prędko. — Przysiągłem nieboszczykowi panu kiedy konał na moich rękach, że ślepo we wszystkiem wypełnię jego ostatnią wolę i jak życia własnego będę strzegł tajemnicy, którą mi powierzył.
— Bóg świadkiem — dodał po chwili wytchnienia że święcie dotrzymuję przysięgi. Toż jasny panie nie pytaj mię o nic i nie badaj sam niczego, bo wszystko nadaremnie.
— Mówiłem ci, że mi dotychczas chodziło i chodzi tylko o wasze własne bezpieczeństwo — odezwał się Juljusz.
— Niepotrzeba tego wszystkiego — odparł z pewnym dobrodusznym nastrojem stary kozak — umiemy sami czuwać nad sobą.
— Ztemwszystkiem jabym się wam nigdy nie powierzył! — zaśmiał się szyderczo Katilina.
Stary kozak nic nie odpowiedział. Rzucił okiem na przeciwległą wysepkę, a potem z jakimś niepokojem obejrzał się dokoła.
Twarz jego postradała znowu ów chwilowy łagodniejszy wyraz i zdawała się niecierpliwić nagle.