Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/353

Ta strona została przepisana.

— Cóż takiego? — zapytał Juljusz.
— Chciałbym kilka słów z jasnym panem pomówić na osobności.
Katilina z drwiącą miną wzruszył głową.
— Sekreta! — mruknął i gwiżdżąc dalej, wszedł na oborę, gdzie go zaraz obadwa psy głośnem powitały szczekaniem.
Juljusz i Kośt pozostali sami przy furtce.
— Mam jasnemu panu coś powiedzieć, czego dotąd nie myślałem wyjawić — ozwał się powolnym głosem stary kozak.
— Słucham cię.
— JWny pan wie, że przynosząc z sobą testament nieboszczyka pana, nie zaraz złożyłem go w sądzie, ale przeszło trzy tygodnie po powrocie zatrzymałem go jeszcze u siebie?
— Niesłyszałem o tem nigdy.
Stary Kozak ciągnął jednym tonem dalej:
— Chcę wyznać jasnemu panu, dlaczego sobie pozwoliłem takiej przewłoki.
— Ale cóż mi na tem może zależeć?
Kośt’ Bulij ruszył głową i ramionami jakby chciał powiedzieć: zaraz się dowiesz.
— Kiedy nieboszczyk JWny starościc, świeć Panie jego duszy — zaczął po chwili przykrego jakiegoś rozpamiętywania — czuł się już bliskim śmierci, podyktowania dwa różne zupełnie testamenta.
— Dwa różne testamenta! — zawtórzył Juljusz prędko — jakby dobrze niedosłyszał.