wcale inne zawierają się postanowienia. W przeciwnym zaś razie...
— W przeciwnym razie?... — podchwycił spiesznie Juljusz.
— Spal drugi, a przedłóż pierwszy....
— Ty więc?
— Spaliłem drugi.
— Lecz dlaczego mi to mówisz? — zapytał Juljusz prędko.
Stary kozak pokornie skłonił się ku kolanom młodzieńca.
— Abyś mi jasny pan nie kazał żałować — ozwał się spokojnie — że nie zachowałem i drugiego późniejszego, aby w razie potrzeby tem pewniej obronić od natrętnej ciekawości przekazaną mi pośmiertną tajemnicę nieboszczyka pana.
Juljusz rozumiał znaczenie całej rozmowy.
Zarumienił się z lekka, ale przezwyciężając gwałtowne chwilowe pomieszanie, odpowiedział z stanowczą dobitnością.
— Rozumię cię Kośtiu! Lecz bądź spokojny! Odtąd dwór zaklęty nie istnieje dla mnie bynajmniej.
Kośt skłonił się uniżenie.
— A dla tego? — zapytał po chwili, wskazując palcem na oddalonego Katilina.
— Ręczę ci i za niego.
Kośt’ z pewnem serdecznem wylaniem pochwycił za kolana młodzieńca, mówiąc wzruszonym głosem:
— Dziękuje jasny panie.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/355
Ta strona została przepisana.