Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/357

Ta strona została przepisana.

Katilina niezadowolony pokiwał głową.
— Nie zmieścimy się obadwaj, muszę piechotą wracać do Buczał.
Juljusz dopiero teraz mógł zastanowić się nad niespodziewansm pojawieniem się Katiliny w ogrodzie.
— Zkądże ty się tu wziąłeś? — zapytał go nagle.
— Popędziłem za tobą, przekonany z góry, że strzelisz jakiegoś bąka.
— Ta opieka...
— Daj pokój — przerwał Katilina, niedbale wzruszając ramionami — bezemnie byłbyś się poczubił z naszym zaklętym klucznikiem.
Juljusz zarumienił się na to nieprzyjemne wspomnienie i wskoczył prędko w siodło.
— Zaczekam na ciebie u mandatarjusza! — zawołał odjeżdżając.
— Do widzenia, do widzenia — mruknął Katilina i machnął ręką.
Potem obrócił się do kozaka, aby go jakiemś szyderczem zbyć pożegnaniem, ale wtem drgnął i lekki wydał wykrzyk.
W oknie chaty kozaka mignąła jakaś twarz ludzka która mu dziwnie jakoś wydawała się znajomą.
W pierwszej chwili chciał mimowoli rzucić się ku drzwiom: klucznik zastąpił mu drogę.
Katilina upamiętał się nagle, zachwiał się na chwilkę jakby niepewny co ma robić dalej, ale tuż zaraz machnął ręką i wzruszył ramionami.