— Przeciwnie, w ostatniej swej woli kazał pochować się w Żwirowie i ja sam przywiozłem tu trupa.
— A nie miałże ani dzieci, ani żadnych bliższych krewnych, kiedy cały majątek zupełnie niemal obcemu zostawił imiennikowi?
— Ś. p. jw. starościc był nieżonatym — odpowiedział klucznik z ciężkim westchnieniem.
— Ale to nie przeszkadzało mu przecież mieć braci, siostry, synowców, siostrzeńców, synowice, siostrzenice. Bez tych przydatków trudno sobie nawet pomyśleć bezdzietnego bogacza.
Klucznikowi widocznie przykrą była cała ta rozmowa, twarz jego więcej jeszcze ponury przybrała wyraz, a i głos zdawał się twardszym i surowszym.
— Nieboszczyk miał przyrodniego brata, ale...
— Ale? — podchwycił nieznajomy.
— Nie lubił go — odparł klucznik krótko.
— I nie zapisał mu nic zgoła?
— Ani złamanego szeląga.
— A brat ten żyje?
— Mieszka o półtora mili od Żwirowa, w Orkizowie.
— Tam do kata! jakże ten przyjął nowego dziedzica?
— Dowiecie się to najlepiej od niego samego — odciął klucznik tonem, który zdawał się wypraszać sobie wszelkie dalsze zapytania.
Nie zrażony niczym podróżny chciał na nowo podchwycić wątek rozmowy. Ale w tej chwili wóz wtoczył się na pagórek, a w niezbyt dalekiej odległości
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/36
Ta strona została skorygowana.