Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/369

Ta strona została przepisana.

— Dowiem się zaraz — odpowiedziała panna służąca i ustawiwszy bukiet w przepysznym dzbanuszku porcelanowym na stoliku przed sofką, wyszła z spokoju.
Hrabianka pozostała sama.
Pochyliła główkę na krawędź sofki, i przymrużyła cokolwiek oczy, jakby w nagłe wpadła zamyślenie. Uśmiechnięta wesoło twarzyczka zaczęła poważnieć stopniowo, a różowe usteczka ścisnęły się silniej.
Młodą dziewczynę kilka poważniejszych zajęło myśli.
Po raz pierwszy zaczęła zastanawiać się mimowolnie dla czego kuzynek August, ten wesoły towarzysz dziecięcych zabaw i swawoli, z którym była poufałą jak z bratem rodzonym, od niejakiegoś czasu tak poważną i jakąś melancholijną przybiera wobec niej minę i codziennie prawie staje się jakby więcej obcem i nieśmiałym.
W pierwszych dniach po swym powrocie z zagranicy powitał ją z dawną dziedzięcą swobodą i poufałością ale z każdą wizytą nową widocznie coraz mniej się śmiał, a za to coraz więcej wzdychał, a jednocześnie i w spojrzeniach jego inny jakiś malował się wyraz. W mieście dawnego, szczerego i otwartego przywiązania braterskiego rozlewał się teraz na wpół tajony żar podziwu i uwielbienia.
Rozpamiętując wszystkie te spostrzeżenia młoda dziewczyna mimo rozlanej powagi na twarzy nie mogła lekkiego przytłumić uśmiechu.
Ale tuż zaraz nasunął się jej Juljusz w pamięci.
Eugenia była młodą bardzo młodą, ale mimo to umiała poznać z łatwością, że od pierwszego wejrzenia