Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/378

Ta strona została przepisana.

stalszego na swym przyjacielu wywrzeć wpływu, lecz teraz już samym swym przykładem działał niewiedząc o tem, silniej na jego niesforną naturę.
Katilina mimo prawdziwej sympatji dla Juljusza, mimo całego uznania dla jego serca i charakteru, nie wielki pod pewnym względem czuł ku niemu szacunek.
— Mazgaj, szlafmyca i kwita! — były ulubione przydomki, jakiemi jeszcze od czasów szkolnych zaszczycał swego przyjaciela.
— Byłeś i jesteś bawełnianym ciamajdą! — powiedział mu wówczas, kiedy biorąc na siebie jego przewinę przełamywał jego opór i wbrew jego woli szedł śmiało zrywać z przyszłością i według wszelkich rachub ludzkich, zamykał sobie na zawsze wszelką karjerę życia.
To samo przekonanie miał o nim i teraz jeszcze potroszę, wszakże czuł sam stopniowo, że mimo całej swej wrodzonej niesforności i buty zaczyna powoli ule gać jego wpływowi.
Jednem słowem Katilina poznawał sam najlepiej, że w wnętrzu jego jakaś powolna a uważna przeprowadza się zmiana, do której pierwszy popęd, pierwszy impuls dała owa noc w czerwonym pokoju, czyli raczej owo spojrzenie pięknej nieznajomej.
A rzecz szczególna, najgrubszy materjalista z sprzekonania i usposobienia, który dotychczas w najpiękniejszej kobiecie nie mógł dopatrzeć nic innego, jak tylko doskonały zlew form cielesnych, poezję ciała, ideał inkarnatu jak sam mówił, nie podziwiał w swej nieznajomej wybawicielce ani tej kibici tak smukłej i pełnej