Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/380

Ta strona została przepisana.

pierwszego zetknięcia tak silny wywarło na nim wpływ.
I była to nowa ważna chwila w życiu naszego młodociannego awanturnika.
Snąć jednak silił się zawzięcie przełamać jej wpływ pierwotny, bo od dwóch dni był widocznie w złym humorze, a w swych ostrzejszych niż kiedykolwiek uwagach sarkastycznych wyglądał jakby gniewał się czegoś na samego siebie, a chciał mścić się na całym świecie.
W rozmowach z Juljuszem strzegł się bacznie wspomnieć kiedykolwiek o pięknej nieznajomej, ilekroć zaś sam Juljusz zaczął unosić się nad jej spotkaniem i zastanawiać się nad jej tajemnicą, wpadał widocznie w jakąś niechęć, zakrawającą prawie na zazdrość.
W tej chwili wszedł do pokoju Juljusza przy ostrogach, z szpicrutem w ręku, jakby się do jakiejś dalszej konnej przysposobił podróży.
— Gdzieżto Pan Bóg prowadzi? — zapytał Juljusz.
— Nie zgadbyś nigdy.
— Proszę!
Katilina rzucił się na pobliskie krzesło.
— Wędrując do ciebie — rzekł — wstąpiłem do sławnej tu w okolicy karczmy ryczychowskiej.
— Do Organiściny.
— Za pokrzepienie golnąłem aż cztery kielichy wódki, a nie miałem czem zapłacić za jeden.
Juljusz uśmiechnął się z lekkim wyrzutem.
— Jakże sobie poradziłeś?
— Nie zapłaciłem po prostu.