Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/382

Ta strona została przepisana.

Przez ganek zajechała czterokonna kareta, a z niej wysiadał hrabia Zygmunt.
— Hrabia!... Myślałem że się czegoś na mnie gniewa! — wykrzyknął Juljusz i wybiegł na przyjęcie gościa.
Katilina zatrzymał się w pokoju.
— Muszę zabrać znajomość z panem hrabią! — mruknął.
— Co mi to szkodzi! — dodał po chwili. — Nie może mu wprawdzie zależeć na mojej znajomości ale i mnie tam po nim jak umarłemu po kadzidle.
I aby godnie reprezentować się p. hrabiemu, obie ręce wpakował do kieszeni, nogi rozstawił jak mógł najszerzej, głowę zarzucił w tył, a wargi z dumą i lekceważeniem wydął naprzód.
Hrabia wszedł niebawem z Juljuszem do pokoju a spostrzegłszy Katilinę w podobnej postawie, prawie zawahał się u progu, tak jakoś wydał mu się butnym, zuchwałym i wyzywającym z miny.
Juljusz przygryzł wargi z niechęcią, ale uznał za stosowne przedstawić swego dawnego kolegę.
— Mój przyjaciel Damazy Czorgut — rzekł.
Katilina ukłonił się jak trybun plebejusz ambitnemu patrycyuszowi.
Hrabia znał mniej więcej z opowiadania Katilinę.
Spojrzał na niego nie bez pewnej ciekawości, ale z widocznem lekceważeniem, a chociaż kilkakrotnie jego szorstkie słyszał nazwisko, tak mu się jakoś w tej chwili wydało odpowiednie osobistości swego właściciela, że prawie mimowolnie powtórzył półgłosem: