Juljusz z rozkoszą przypominał sobie chwilę ostatniego z nią spotkania. Widział ją tak krótko, a przecież każdy rys jej nadobnej twarzy tak żywo i wyraźnie tkwił mu w pamięci, jak gdyby nieustannie miał przed sobą jej portret najwierniejszy.
Zaledwie kilka słów zamienił z nią w pomieszaniu i zakłopotaniu, a głos jej świeży, dźwięczny, metaliczny, brzmiał mu ciągle w uszach.
Szlachetna, urocza jej postać, imponowała mu swą przyrodzoną godnością, we wszystkich późniejszych marzeniach i rozpamiętywaniach.
— Kto ona jest? — zagadywał się młodzieniec oo raz już tysiączny — kto mi wyświeci tę dziwną tajemnicę?!
Jakby w odpowiedź na to zapytanie, ozwał się nagle lokaj w progu.
— Kośt’ Bulij, klucznik zaklętego dworu...
Juljusz porwał się jak oparzony.
— Co mówisz? — krzyknął.
— Kost’ Bulij chce się widzieć z panem — odpowiedział lokaj zdziwiony trochę wrażeniem swych słów.
— Kośt’ Bulij jest tutaj? — pytał Juljusz prędko jakby niedobrze zrozumiał.
— Czeka w przedpokoju.
— Niech wejdzie!
Lokaj wyszedł, a za drzwiami wzruszył ramionami i mruknął sam do siebie:
— Otóż masz! dziwuj się chłopom, że mają tremę przed starym klucznikiem, kiedy go się sam pan
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/388
Ta strona została przepisana.