Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/399

Ta strona została przepisana.

— Czemużbym nie miał znać wielmożny panie, trzydzieści lat siedzę na arędzie.
— Powiedz, że mi, dawno już maziarz, kum Dmytro pokazuje się w tych okolicach?
— Maziarz, kum Dmytro — ciągnął żyd leniwo i jakoś zpodełba wpatrzył się na pytającego. — A wielmożnemu panu na co tego?
Katilina ruszył się niecierpliwie.
— Bądź łaskaw odpowiadaj tylko na moje zapytania, a uwolnij mię od swoich.
Organista nieznacznie pokiwał głową i wzruszył ramionami.
— O tak blisko pięć lat temu.
— Pięć lat... — powtórzył Katilina przez zęby.
— A dawniej nikt go nie widział w okolicy?
— Nikt.
— Zkądże się wzięły jego liczne znajomości między chłopami?
Żyd uśmiechnął się i machnął ręką.
— Jakże go nie mają znać, kiedy gdzie się pokaże wszystkim płaci wódkę, maź sprzedaje pół darmo i to jeszcze na kredyt, a jak zacznie kiedy przepowiadać to o tem, to owem, ny dalibóg, ja sam nie mogę ucha oderwać! Co on umie rozmaitych bajek, historjów, przypowieści! Ajaj! za cały dzień by nie porachował! — prawił Organista, zapalając się trochę.
Katilina osłonił się nową chmurą dymu.
— Dobrze... — mruknął przez zęby.
— A teraz powiedz mi z łaski swojej, czy znasz Kośtia Bulija?